Malinowy chruśniak wezwał moją wyobraźnię na dywanik. Ochrzanił za róże i fiolety oraz przykazał, pod groźbą nieurodzaju malin w tym roku, że teraz, zaraz, natychmiast ma być na blogu malinowo.
Wróciłam do domu z czerwonymi uszami, karminowymi ustami i problemem jak się uporać z zadaniem. Wszak malinowemu zadaniu nie sposób nie sprostać. Groźba zawisła wszak straszna i okrutną wizją przerażona wyszperałam stare papiery oraz kilka całkiem nowych. Pobliska pasmanteria wsparła mnie wstążką wyżej wspomnianego koloru. I tym sposobem malinowy chruśniak będzie miał w nadchodzącym sezonie krzaczki pełne roboty.
PS. Tło: beżowe bezy (zawsze, ale to zawsze niechcący mi się rumienią) w wykonaniu szpryca, mały autochton lat jeszcze 8 i ja, czyli matka po łokciach w mące, a konkretnie w ubitym białku. Szpetnie nazywająca na czym to świat stoi i gdzie do ... jest moja czysta kuchnia.
PS. Tło: beżowe bezy (zawsze, ale to zawsze niechcący mi się rumienią) w wykonaniu szpryca, mały autochton lat jeszcze 8 i ja, czyli matka po łokciach w mące, a konkretnie w ubitym białku. Szpetnie nazywająca na czym to świat stoi i gdzie do ... jest moja czysta kuchnia.
prześliczna karteczka
OdpowiedzUsuńo! jaka ładniutka :) a ja się lenię Aniu, i to bardzo......
OdpowiedzUsuńoj tam oj tam, ja robię seriami a potem się lenię :)
UsuńUrocza praca, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńśliczna:)
OdpowiedzUsuń